Piwnica pod baranami.

Wczoraj, przy temperaturze -20 stopni Celsjusza, postanowił odmówić posługi bojler. Przynajmniej tak się okazało dzisiaj. Wczoraj jednak, byłem święcie przekonany, że stałem się pierwszą ofiarą zmasowanego ataku przeprowadzonego przez żydomasoński spisek, mającego na celu zamrożenie wszystkich stawów kolanowych w Polsce. Gdy okazało się jednak, że ludzie nadal chodzą po ulicy, a ich kolana nie wyglądają na nieruchome, wiedziałem, że nie obejdzie się bez pomocy pana Wieśka.

Pan Wiesiek przyjechał dziś z rana i od razu wziął się do roboty. Zdziwiło mnie to co najmniej tak bardzo, jak to że postanowił nie wycierać butów w wycieraczkę. W końcu nie po to myje się podłogę, żeby była czysta. No weźże. Tak czy inaczej, facet popukał, postukał. Chyba nawet zakaszlał, po czym stwierdził, że musi iść do piwnicy, coś tam poszperać przy rurach. Jak mus, to mus. Wtrącić tutaj trzeba jedynie, że klucz od piwnicy posiada pani Genowefa, mieszkająca od 90 lat w tym samym mieszkaniu.

I tu dochodzimy do sedna sprawy. Otóż jako odpowiedź na pytanie „Czy można wejść do piwnicy, bo nie mamy ciepłej wody w mieszkaniu” padło jakże urocze, szczere, oddane – „NIE, NEIN, NON, NO, a nawet 沒有”. Generalnie kobieta postanowiła odmówić. W końcu ona ciepłą wodę ma, więc po co my mamy mieć? Przecież to całkowicie logiczne i normalne. Całe szczęście, że ostatecznie okazało się, że tak jak już mówiłem, zepsuł się bojler, a właściwie to jakaś jedna, malutka część. Teraz już działa.

I choć właściwie teraz powinienem skwitować zachowanie pani Gieni jakimś dobitnym komentarzem, może wyzwać od ekologów, albo opisać jej zadziwiająco kusy jak na stulatkę szlafrok, ale tego nie zrobię. Brak mi po prostu słów na tak tragiczną sytuację. Bo kim trzeba być, żeby nazywać się Genowefa?!

Otagowane , , , , , , , , , , , , ,

Internetowy dziennik Janusza

Super Sprzedawca, handlowiec z wyboru i konieczności, geniusz logicznego myślenia, matematyczny i polonistyczny mistrz, poliglota władający wszystkimi językami swojego samochodu w stopniu „tyle, ile mi potrzeba”, strateg i ekonomista, pretendent do tytułu ministra spraw zagranicznych, człowiek, który w miesiąc uporałby się z kryzysem ekonomicznym, gdyby zechciał wystartować w wyborach, świetny mówca – Sarmata – znawca łaciny w stopniu „kurwa”, elokwentny domorosły dziennikarz, który zauważa wszelkie spiski masowych mediów, choć tylko na własny użytek, bo na co dzień przymuje obowiązującą wersję wydarzeń, postać licząca się w środowisku krakowskich sprzedawców błotników do Golfa i lusterek od Lanosa, właściciel pokaźnego magazynu części zamiennych do samochodów niemieckich, a co za tym idzie, garażowy deweloper, któremu sekrety stawiania i odsprzedaży konstrukcji z blachy falistej nie są obce, czołowy krajowy kapitalista pobierający rentę za zwichnięcie nogi dziesięć lat temu, dawny sportowiec KS „TRAMWAJ”, kochający portfelem ojciec, łowca hipermarketowych okazji, niedzielny romantyk, któremu nie straszne żadne tematy przy odświętnym kotlecie, wielki patriota, Polak z krwi i przekonania, mający się za najwybitniejszego znawcę praw ulicy, zwyzywał mnie zza zasuniętych szyb i wytrąbił moje uszy, kiedy ośmieliłem się skręcić w lewo mając pierwszeństwo.

 

Taka mnie naszła refleksja w związku z tym, że trąbiący siedział w obrzydliwie brudnym, starym, zapuszczonym, pordzewiałym samochodzie i machał do mnie wąsiskami zapewne w rytm techno z rmf max.

Otagowane , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , ,